Moje poranki tutaj wygladaja tak samo. Wstaje wraz że wschodem slonca. Jem sniadanie (platki z bananem i jogurtem), cwicze na plazy, przygotowuje choreografie na pazdziernikowe zajecia, kapiel w morzu i wylegliwanie się na sloncu, a okolo 12 zazwyczaj glodniejemy i ruszamy na jakas wycieczke. Dziś ruszylismy na poludniowy zachod do wodospadow. Po drodze jest miasteczko z przystania. Porobilismy zakupy przyprawowe i przysmakowe i dalej do wodospadow. Jeden z wodospadow ma 18m a drugi 80m. W przewodnikach i wszelkich ulotkach jest napisane że żeby dojsc do drugiego trzeba "udac się na 2km trekking przez prawdzia dzungle", co w rzeczywistosci jest osrodkiem rozrywki zapewniajacym przejazdzke na sloniu, zjazd na linie itd., a do wodospadu prowadzi wybetonowana droga przez regularnie zasadzone palmy. To się nazywa trekking w stylu tajskim.
Podczas powrotu zajechalismy na przystan, gdzie wieczorem rozklada się pelno straganow z jedzeniem. Jako że jest to jeden z naszych ulubionych sposobow stolowania się, nie moglismy nie zajechac. Ja zjadlam mega pyszne i duze sajgonki (3 szt. za 30 batow) cukinia jakoś zupe (za ta sama cene), a Pawel jakies ponoc nie za dobre curry. Zaciekawily nas też male niebieskie pierozki ktore pewna pani robila na parze obok nas. Pawel zaciekawiony zakupil pudeleczko 8 pierozkow polanych mlekiem kokosowym i posypanych chilli. Powiem szczerze że smakowaly dziwnie, ale smacznie. Polaczenie czosnku czegos slodkiego dawalo niepowtarzalny smak.