Luang Prabang bije po oczach swoja europejskoscia. Restauracje jak na warszawskiej starowce, sklepy jak w Paryzu, glowna uliczka prawie jak La rambla w Barcelonie, dookola pelno skanydawskich piekarni, a ceny jak dla niemieckich emerytow. Miasto zupelnie rozne od calej reszty Laosu. W porownaniu wyporzyczenie skutera, podawne jest tylko w dolarach, kosztuje jakies 18usd czyli 4 razy wiecej niż gdziekolwiek indziej.
Tak sobie mysle że jeżeli wiekszasc turystow jako pierwszy cel i praktycznie czasami jedyny obiera wlasnie Luang Prabang jest w wielkim bledzie.
Jedynym plusem jest to że maja tu internet że skypem i moglam pogadac z mama i tata, i dziadkami, i wadyniem.
O 17:00 zaczyna się nocny market na ktorym sprzedawane sa tekstylia, tkaniny, drewniane figurki, galanteria, koraliki, bransoletki, a także wszelkie miejscowe trunki od lao beer przez wino ryzowe po lao lao czyli miejscowa 50% whisky. Generalnie wszytko co jest teoretycznie miejscowe i da się opchnac turystom.
Buziaki dla wszystkich.